piątek, 18 stycznia 2013

Jako mosz launa?

Jak to mówią starzy Austriacy - człowiek z Wiednia wyjedzie, ale Wiedeń z człowieka niekoniecznie!
Toteż nie dajemy o sobie Wam (i sobie) zapomnieć!

Siedzimy, nic się nie dzieje, nadal żyjemy według morowego Ohne Plane, a tu nagle znienacka sesja. Obczajacie to? Ale tam, nie przesadzamy w dalszym ciągu i ratujemy się w każdym momencie. A czym? A nutellą!

takie dawki proponuje Gosia, trust her, she's pharmacist!
a taką dawkę zaleca Łukasz Najlepszy. Skromnie, ale doceniamy ten gest!





Pamiętacie chyba tę klawą historię, jak do Wiednia zawieźliśmy 6 słoików tego przaśnego smarowidła, c'nie? Z tego wszystkiego dobrobytu niektórym śniło się, że myli okna nutellą. A nawet nie tylko okna a również szafki. Zazdrocha dla szafek, to musiało być słodkie sprzątanie.

do mycia okien w czasie sesji wystarczy, a może i co do jedzenia zostanie!


Tęskno nam do Wiednia (Karla to podkreśla), ale nie jako Wiednia Wiednia tylko Wiednia Wiednia. Że wiecie, nie to że za miastem tęksnimy (choć to też, of kors), ale za całokształtem. Można by powiedzieć, że to raczej taki poziom myślenia i funkcjonowania "Wiedeń". To właśnie tam nam tęskno!
ślunska recepta na każdy humor

W tym całym żalu i pożodze, pochyleni nad książkami i tonami kserówek, zerujemy kolejne słoiki nutelli. Nie możemy się pozbierać. Entropia dotyka naszych serc i umysłów, a tu weekend się zaczyna i ciężko to poczuć z powodu se... samiwiecieczego.

trochę obcego języka, choć nie niemieckiego, ale podróże po blogu też kształcą!
 
Jeżeli szukacie inspiracji kulinarnych i macie nadmiar nutelli w domu, to koniecznie zjedzcie ją do kanapek z suchą krakowską (Ewa Aleksandra Koronka poleca) albo do lodów (to też poleca Ewa, ropzusta!). Najlepiej jednak będzie, jak podzielicie się nią z innymi. Z nami. My też jesteśmy inni, jak sądzę.

fit dieta najlepsza na smuty i troski. Do fit podpłomyków potrzeba jeszcze tylko kremu czekoladowego (oczywiście chodzi o nu), konfitur i bitej śmietany. Ale można zjeść tez nutellę bez podpłomyków, luz.

Pewnie zjedlibyście sobie teraz nutelli, c'nie? No to lec goł! ALE! Zostawcie trochę, bo już 5 lutego obchodzimy World Nutella Day (http://www.nutelladay.com/) i my chcemy go świętować razem z wami, irgendwo będziecie! :)


Nutella to nie krem. To styl życia.





 PS. To raczej nie jest jedna z so many dumb ways to die, ale tam nie przesadzajcie (na wszelki wypadek)

piątek, 4 stycznia 2013

poka, bitte

Po Sylwestrze wstaje się ciężko. Jeszcze ciężej, gdy chodzi o powtórkę Sylwestra,a taką sobie przecież urządziliśmy. Niemniej w planach naszych został jeszcze Haus der Musik i przegapić nie można było, bo chytrość doprowadziła nas do znalezienia zniżek tamże, 2 bilety w cenie 1. Trzeba iść!

Spotkane bardzo urokliwe dzieci <3

W tymże uroczym miejscu można było zobaczyć różne dziwy. Jednym z pierwszych był pokój, w którym można było posłuchać odgłosy, jakie słyszy dziecko w łonie matki. Nietrudno się domyślić, że za chwilę 
leżeliśmy na podłodze (wibrującej, ha!) i udawaliśmy dzieci, bardzo dobrze nam szło!

Było nam bardzo dobrze, jak u mamusi <3
 W innej sali można było udawać, że się jest na koncercie w Musicverein, co niektórzy urzeczywistnili przecież w sobotę, ale można było to powtórzyć. Z zaciekawieniem zauważyliśmy, że wśród grających były tylko 2 kobiety. A to chytre! Jak im się udało, skoro męska dominacja wydaje się być tam normą?

Wsłuchani w dźwięki płynące z pryszniców

Sporo czasu można było spędzić słuchając na lanserskich słuchawkach (wyglądały jak elektroniczne termometry) biografii wielkich muzyków - Beethoveena, Mozarta, Brahmsa, Straussa itd.


Najwięcej czasu jednak spędziliśmy w sali, w której była długa kanapa, a z głośników płynęły remixy Mozarta i Beethovena spod ręki niejakiego S. Obermaiera. Miał pomysł, brzmiało to fajnie. Wykorzystaliśmy snadnie również to miejsce, położywszy się na kanapie i przechodząc grupową relaksację z muzyką klasyczno-elektroniczną oraz obserwując różne planety wyświetlające się na ekranie. To dopiero kosmos, prawie jakbyśmy lecieli na księżyc!

fluorescencyjny Ludwig
A właśnie, jak podczas lotu na księżyc czuliśmy się też w okrągłym pomarańczowym pokoju, w którym akustyka była jakaś niezwyczajna, ale nie do końca potrafimy określić, na czym ta niezwykłość polegała. Również tu poczuliśmy się zadomowieni i okupowaliśmy pokoik śpiewając nabożne pieśni na głosy. W międzyczasie pojawiały się jakieś szumy i ruszała się jedna ze ścian, ale nie pytajcie nawet po co, bo nie było nam dane się dowiedzieć.

Uduchowiona Marysia
W innej sali można było wcielić się w rolę dyrygenta tej orkiestralnej ferajny z koncertu. Niestety okazało się, że oni też mając co nieco do powiedzenia i niektórym śmiał jeden ze skrzypków (i to jeszcze nie pierwszy, a jakiś w ogóle prawie plebs z drugiego rzędu) powiedzieć, że "dyrygowaniem to by tego nie nazwał". Co za czelność, zupełny brak szacunku dla muzycznych sław zza granicy, phi!

Jak każde dobre miejsce, Haus kończył się na sklepie, w którym to wydaliśmy ostatnie swoje euraski na prezenty najlepsze, bo z polotem iście muzycznym.

Katarynki grające Beatlesów, to jest to! 
Później czym prędzej (no, w większości) udaliśmy się po raz ostatni do DonauCity na obiadek. Wymagał on od nas cierpliwości i zmagania się np. z wiatrem i w ogóle, ale ostatecznie obiad był miły i nawet z winem (made by Łukasz C. i Mateusz K., tzn. obiad, nie wino). Spieszyliśmy się okrutnie, bo czasu było mało czekał na nas jeszcze przeor, zatem wysłaliśmy do niego delegację z ciastkami, co piekła je Marta. Nie wolno było podjadać, ale były dobre! Z przeorem sympatycznym ciężko nam się było rozstać, on zaś bardzo przywiązał się do ciastek.

Niedługo potem przystąpiliśmy do szaleństwa pakowania i sprzątania, co było zadaniem wręcz bohaterskim. Dzięki temuż znalazły się chyba wszystkie zguby, bo zasadniczo nasze rzeczy mieszkały wszędzie, tak jak my. Pożegnaliśmy też Najlepszego Łukasza, podarowaliśmy mu około tony polskich najlepszych krówek i najlepszy Bumerang, żeby grał w niego, poza graniem "w komputer".

Udaliśmy się z pośpiechem na Sudtirolerplatz, skąd niestety odjeżdżał powrotny nasz polski bas. Udało nam się nawet chytrze zająć tył, dzięki czemu było więcej miejsca. Sprawdziliśmy przedtem, czy gdzieś w okolicy  nie ma WC, żeby nie było niespodzianek. I wyjechaliśmy z tego pięknego miasta, na koniec przeczytawszy na fejsie dzięki polskobusowemu wifi życzenia "szczęśliwej drogi" od Najlepszego Łukasza...


Polski bas już w Polsce. A my jak zwykle stoimy. Ohne Plane :)



takie drzwi chcemy!

Mania wsłuchana w dźwięki chińskiego metra


Było też coś dla dzidziusiów!

Takie barierki też chcemy!

w słuchawkach same najlepszości!

beka z ryczącej w Musicverein krowy 

Otka już nie frei :)




Silvester in Wien 2.0

Są takie uroczystości, które z reguły obchodzimy raz w roku. Boże Narodzenie, urodziny, Sylwester... No właśnie, Sylwester! Tym razem chcieliśmy, aby było inaczej. Sylwester, czas hulanki, hucznego świętowania, radosnej biesiady i tylko RAZ W ROKU? jeden, nędzny raz?
"O, nie" pomyśleliśmy sobie, patrząc na ekwipunek przeznaczony specjalnie na tę jedną wyjątkową noc.
Zarządziliśmy zatem powtórkę Sylwestra, wszak od ostatniego minęły już całe dwa dni!
Gdzie w Wiedniu najlepiej świętować? Oczywiście na Stephansplatz, dokąd to czym prędzej podążyliśmy.
Plusem świętowania Sylwka 2 stycznia jest to, że jest jakieś tysiąckrotnie mniej ludzi i nikt nie rzuca w ciebie petardami. Przekonanie, że najpewniej  nie stracimy tego dnia żadnej z kończyn, ewentualnie słuchu, dodało nam animuszu i zapału do świętowania.

dziewczęta miały nadzieję powrócić z tabliczką "BESETZT"


ciastka otwierane równie hucznie jak szampan.

I... poszło jak zwykle. Odliczanie, szampan, etc. Jako że chcieliśmy reprezentować głęboką alternatywę, dorzuciliśmy do tego standardu odliczanie przed otwarciem pudełka pysznych ciastek.
Powtórka Sylwestra była okazją do nawiązania międzynarodowych znajomości. Wzbudziliśmy swoją postawą aprobatę i zaciekawienie ze strony uroczych, acz dosyć bezpośrednich Rumunów. Wszystkie te atrakcje zawiera ostatni wiedeński filmik - przyjemności!



A po wszystkim udaliśmy się na ulubiony Schwedenplatz, a co tam robiliśmy, najwierniejsi fani na pewno już wiedzą. :)

nadal FREI! :<

Oti duch! <3

wiedeńskie zakamarki nocą.

schwedenplatzowski standard

Agatka uśmiecha się do dołu, a Łukasz jest smutny bo nic nie je.

jesteśmy początkującymi fotografami- artystami!

a to lampka co daje ciepło, a nie ogrzewa!

telefon z funkcją dla niesłyszących



czwartek, 3 stycznia 2013

Najlepszy!

Uzupełniając dodajemy opis 2 stycznia ze strony grupy drugiej, choć w sumie to zależy z której strony spojrzeć, bo obie mogą być drugie.
Enyłej, wybraliśmy się na wycieczkę zasadniczo na Kahlenberg, ale potem znowu nam się załączyło OhnePlane, jak to w śmietance dominikańskiej bywa.

uśmiech do mapy

skaczemy z Beethovena

Burżujsko nabyliśmy bilety CAŁODOBOWE na Wiedeń i najeździliśmy się tego dnia za cały tydzień, w jednym miejscu nawet biegliśmy na tramwaj - zupełnie jak w Warszawie. Na Kahlenberg też można wjechać, ale góry są wiadomo od czego, a więc shejtowaliśmy ten pomysł.


tap madyl Mateusz

Dzięki temu Agata mogła po drodze zbierać kamyczki, a Łukasz został naszym osobistym najlepszym pasterzem i miał nawet swój kij i laskę pasterską (2 w 1!)

nie ma jak dedykować winnice wielkim ludziom

ludzie lasu

spryt i ładność w jednym

tap madyl Gosia


Na Kahlenbergu udało nam się wejść do polskiego kościoła, trochę musieliśmy się na kombinować (ale to polskie, więc prosto) i wejść przez zakrystię, ale ostatecznie zobaczyliśmy wszystko od środka. Jak można się domyśleć - śpiewaliśmy tam oczywiście. Spotkało się to nawet z jakąś dozą uznania [właśnie okazuje się, że 4 dni temu na Mszy spadliśmy na drugim Kyrie, co za szejm]. Potem udaliśmy się na tzw. taras widokowy i obczajaliśmy Wiedeń, piękny!

pasterz najlepszy i jego owce też najlepsze

oto polski kościół we środku

najlepszy Wiedeń, ale kawałek
Widać było absolutli wszystko oprócz naszego domu. Ale był Dunaj, DonauCity, Prater, palarnia śmieci (to bardzo ładna wieża, a jednak od śmieci, hipsterstwo) i szpital, który nazywany jest cyckami Wiednia, ponieważ "to jest brzydkie" (cóż za argument). Drogę powrotną z góry podjęliśmy autobusem, ale po drodze wysiedliśmy, bo ładnie było znowu widać miasto, oświetlone już. Popłynęły kolejne fotki, a Łukasz C. ratował z opresji Gosię zbiegającą niczym łania ze stromej skarpy.

take my hand, take my whole life too...

bramka weselna

Powróciliśmy do Heiligenstadt i akurat niechcący obok był kebbs i wiecie jak to się skończyło. Pan Kebabowicz mówił we wszystkich językach świata, a po polsku umiał powiedzieć "Warszawa" i "lubię Warszawa", wspaniały, moglibyśmy się z nim dogadać.
Ponieważ nasze bilety były nadal aktiv, udaliśmy się na Schönbrunn, ale byliśmy 15 minut za późno i nie zobaczyliśmy go dużo, ale za to zrobiliśmy sobie kolejne super zdjęcia.

nie ma przepustek, sory

chuda twarz, mieści się w kratach :)

groza, c'nie?

obciekamy niebieskością

była i winda do nieba, ale schody lepsze

styl i szyk spowiedzi

św. Juda Tadeusz od spraw beznadziejnych, jak widać

Dalej zobaczyliśmy Karlsplatz i Karlskirche, do którego nasza bratnia ekipa nie weszła, bo płatne, a my trafiliśmy, że gratis, to poszliśmy. Byliśmy też przy Operze, przy Albertinie i wróciliśmy do klasztoru, aby zgrać najlepsze zdjęcia.

debiut na małym ekranie kamereczki metrowej wiedeńskiej heja

zegar ohne plane, więc Agata niesie wskazówkową pomoc

CZY JA MAM NA CZOLE NAPISANE AJM LOWIN YT?!

A wieczorem odbył się powtórny Sylwester, z którego film załączymy później, bo jednak trzeba go przemontować! :P